Pod koniec października br., miałem okazję zajrzeć do budynku Sejmu RP, czyli jeszcze w czasie wielkiego sprzątania między jedną kadencją a drugą, polegającego zwłaszcza na wietrzeniu tapicerek foteli, zmożonych po czterech latach znojnej służby pod poselską sempiterną.
Sala obrad w rzeczywistości nie wygląda ani tak imponująco – jak w TV – ani nawet szczególnie poważnie. Dopiero, gdy się widzi ją bezpośrednio, patrząc z góry – z galerii – na ciżbę upchanych foteli, najlepiej dociera myśl o bezsensie organizacji tego wszystkiego.
460-ciu deputowanych – zapewne wzorem poprzednich kadencji – w większości raczej cwanych macherów (i macherek!) od PR-u, których w normalnych warunkach w ogóle nie powinno być w polityce, a którym jakoś szczęśliwie udało się wykiwać w sumie parę milionów głosujących obywateli – niebawem na dobre rozsiądzie się w ławach.
Czy rzeczywiście potrzeba aż 460-ciu?!...
Na dobrą sprawę ze dwie trzecie tego towarzystwa – w każdej z opcji politycznych, jakie wkrótce potworzą kluby – to partyjna massa tabulette, którą spokojnie można by odesłać do domów, a sprawy bez nich – tylko z udziałem liderów – i tak potoczyłyby się podobnie. (Trzeci lub czwarty garnitur szeregowych posłów wziętych w cugle za twarz i kieszeń dyscypliną klubową...)
Niczym w pigułce leku, massa tabulette, czyli wypełniacz – niosący na sobie śladową ilość substancji czynnej (przynajmniej z założenia leczniczej!) – sam w sobie na nic większego wpływu nie ma – poza tym, że jest zwykle jakimś rodzajem cukru (np. skrobią, sacharozą), a cukier – wiadomo – służy przeważnie do „cukrzenia”, choć nie zawsze bywa słodki.
Zatem wspomniana "masa"... jest bo jest – bo tak się podobno stosuje z dawna. Ponoć sama "substancja czynna" gdzieś po drodze by przepadła, miast dotrzeć we właściwe miejsce.
W Sejmie partyjne elyty (nie mylić z „elitą”!), "same" z pewnością nie "przepadną", a wręcz jeszcze szybciej dogadają się między sobą. Tymczasem z musu ciągną z tyłu resztę parlamentarnego stadła, rozmnożonego przez bezsensowne prawo.
Posłowie z „massa tabulette” to w zasadzie same koszty. Znakomita większość zabiera głos z rzadka, a jeśli już – to najwyżej odczytując gotowe, podsunięte im sprawozdania z komisji lub stanowiska w imieniu klubów. O ile coś od siebie, to najwyżej jakieś mało znaczące rocznicowe oświadczenia. Bywają i tacy, co w ciągu całej kadencji nie mieli na koncie żadnej (!) interpelacji.
Uposażenie poselskie rocznie – zakładam – to co najmniej 70.000 zł, co po przemnożeniu przez 2/3 „trutni”, dałoby lekko 20 milionów oszczędności. A gdyby jeszcze przy tym przejrzeć etaty pracowników sejmowych (w liczbie 2 tys.!) m.in. tych od obsługiwania „massa-tabuletowych" parlamentarzystów?..
Zatem ciapnąć swobodnie po 60% z każdego klubu i odesłać w drogę powrotną do ich wsi i miasteczek! Powyborcze proporcje i tak pozostaną zachowane.
W I Rzeczpospolitej, obejmującej powierzchnię prawie trzy razy większą od obecnej, będącej wielonarodowościowym tyglem, liczącym się mocarstwem, toczącym różne trudne sprawy – w tym wojny... w Sejmie zasiadało 167 posłów!
Pewien parlamentarzysta opowiadał mi kiedyś po cichu o… (czytaj dalej)
Tomasz Ulatowski
Aplikacja eprzasnysz.pl
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Komentarze opinie