Umorusanego chłopca, który cały dzień spędza na podwórku, nazywa się dzieckiem z patologicznej rodziny. A jeszcze 20 lat temu po podwórkach biegały całe hordy takich łobuziaków. Dziś chłopcy mają być ułożeni i dopilnowani. Czy ze zbyt grzecznych wyrosną mężczyźni?
Strychy, piwnice, opuszczone budowy. Miejsca niedostępne dla oczu dorosłych, które można było odkrywać na własną rękę. Nie wyrastali tam przestępcy, ale młodzi mężczyźni, którzy potrafili zmagać się z życiem. Dziś to już przeszłość.
Szczęśliwi w chaszczach
– Kiedyś, po bójce na „jeźdźca” – siadałem koledze na plecach i tak atakowaliśmy inną parę – wróciłem do domu zalany krwią – wspomina aktor i scenarzysta Cezary Harasimowicz. – Mama (aktorka Krystyna Królikiewicz), która zezwalała mi na bijatyki, brudzenie się i granie w piłkę do późna, wtedy po raz pierwszy się zdenerwowała. Powiedziała, że przesadziłem. Dostałem szlaban na wychodzenie. Ale gdy kara się skończyła, znów mogłem łobuzować. Co to były za czasy! Bawiliśmy się w pobliskich fortach w wojnę, graliśmy w turnieju „O złotą piłkę”. Byłem w trzech drużynach: podwórkowej, szkolnej i harcerskiej. Kopaliśmy od rana do nocy. Byłem ostatnio na tym podwórku. Andersa, dawniej Nowotki. Cisza, żadnego dziecka. Parking, klomb z bratkami i tablica: „Zakaz gry w piłkę”.
Takich tablic są teraz na podwórkach w całej Polsce tysiące. – Na warszawskim osiedlu przy Zgrupowaniu „Żmija” ustawiono rekordową ilość zakazów, naliczyłem ich co najmniej cztery: zakaz jazdy na rowerze, rolkach, gry w piłkę i biegania po trawniku – mówi Tomasz Rakowski, doktor antropologii i medycyny, który z racji drugiego zawodu (jest ratownikiem medycznym) odwiedził większość stołecznych placów zabaw. – Wyglądają podobnie. Wydzielony, zamknięty obszar, wyposażony w atestowane, bezpieczne urządzenia. Wszystko widoczne, nieustannie kontrolowane. W codzienności PRL-u chłopcy sami przełamywali granice, zasiedlali przestrzeń, która, choć czasem niebezpieczna, była dla nich otwarta.
Szturchańce, faule, przepychanki
Dzisiejszy dziecięcy świat chcemy kontrolować nie tylko odgórnie, za pomocą administracyjnych zarządzeń. Sami rodzice czują się w obowiązku, by nieustannie napominać i sprawdzać. Cierpią na tym szczególnie chłopcy, których naturalną potrzebą jest bieganie, odkrywanie nowych terenów, brudzenie się, podejmowanie ryzyka, a także bijatyki z rówieśnikami. – Rodzice ograniczają dzieci, ponieważ boją się, że jeśli pozwolą im na zbyt wiele, te wyrosną na łobuzów – tłumaczy psycholog Tomasz Srebrnicki. – Boją się także, że ich dziecko zostanie uznane za źle wychowane, że przylgnie do niego łatka rozrabiaki. Mówią: „Nie zadawaj się z tym Wojtkiem z trzeciego, bo to straszny łobuz, wczoraj wybił okno w piwnicy”. A w grupie chłopców szturchańce, faule, przepychanki to zupełnie naturalne odruchy, które pozwalają im się prawidłowo rozwijać.
– Biłem się nieustannie i tarzałem się nieustannie – śmieje się rysownik Andrzej Mleczko. – Łaziłem po drzewach, darłem ubranie. Kiedyś utopiłem w stawie cenną łódkę. Tak bardzo bałem się kary, że przez dwa dni ukrywałem się w lesie. Szukali mnie pracownicy ojca, który był dyrektorem sandomierskich stawów. Kiedy mnie w końcu znaleziono, rodzice byli tak szczęśliwi, że nie dostałem nawet reprymendy.
Chronienie dziecka, a szczególnie chłopca, przed trudnymi zadaniami i ograniczanie jego świata do kilku znajomych miejsc może wyzwolić w życiu dorosłego mężczyzny problemy lękowe, a także słabą umiejętność radzenia sobie z kłopotami.
– Większość rodziców jest przekonana, że dziecko może przeżywać tylko pozytywne emocje: od zera w górę – wyjaśnia Srebrnicki. – Czyli że może być albo spokojne i zrelaksowane, albo tylko się cieszyć. Rodzice chcą je chronić przed negatywnymi emocjami, takimi jak złość, rozczarowanie, ból. Często ostrzegają dziecko, że negatywne emocje są złe. A to przecież nieprawda. Jeśli nie pozna tych uczuć i nie nauczy się z nimi obcować, w dorosłym życiu nie będzie wiedziało, jak postąpić, gdy zdarzy się coś nieprzyjemnego, trudnego, czasem dramatycznego.
Dlatego w procesie wychowania chłopca tak ważna jest rola ojca. To on, w odróżnieniu od matki, która instynktownie chroni syna, pozwala mu na więcej. Pokazuje, że świata nie można się bać, że trzeba go zdobywać. Że można wejść wyżej i chcieć więcej.
Swoboda czy kontrola?
– Dzieciństwo spędziłem nie tylko w Warszawie, ale także na Podhalu, w Witowie, razem z dziadkiem – mówi Harasimowicz. – Oprócz indiańskich walk na tasaki, zawodów latawcowych, rąbania drewna za stodołą pamiętam także, że już o świcie dziadek wypychał mnie boso na trawę: „Idź, wybiegaj się”. On rozumiał moje potrzeby, bo miał w pamięci własne szaleństwa z ósemką braci. I mimo że łobuzowali strasznie, każdy z nich wyrósł na porządnego człowieka.
– Mogłem się wyszaleć, bywałem brudny – wspomina aktor Andrzej Grabowski. – Ale pamiętam również zakazy. Rodzice zabraniali mi chodzić w niektóre miejsca, bo co chwilę słyszało się, że komuś urwało palce, rękę, pokiereszowało twarz. Wszędzie pełno było wtedy pocisków. Zwyczajnie się o mnie bali.
Dziś nie ma już takich zagrożeń, ale pojawiły się inne. I zakazów jest więcej. Wzmożony ruch uliczny, narkotyki, pedofilia. To paraliżuje rodziców przed wypuszczeniem dziecka w świat. Ale ono i tak musi zdobyć własne doświadczenia. Jedynym rozwiązaniem jest powiedzenie mu o nich i pewność, że wie, jak się zachować w przypadku niebezpieczeństwa. Brytyjska psycholożka Sue Palmer, autorka książki „Toksyczne dzieciństwo”, mówi, że większość rodziców, z którymi rozmawiała na temat wychowania dzieci, przede wszystkim bała się oceny innych. Że będą postrzegani jako nieodpowiedzialni. Dobry rodzic to dziś taki, który nieustannie obserwuje swoje dziecko.
– Izolacja i kontrola sprawiają, że chłopcy częściej niż dziewczynki mają w dzieciństwie kłopoty z nauką, samoakceptacją i akceptacją otoczenia. Brak wolności i możliwości odkrywania świata uniemożliwia im bowiem odpowiednie przygotowanie się do życia – tłumaczy Sue Palmer. – Bo przecież badania z zakresu biologii ewolucyjnej wyraźnie mówią, że mózgi kobiet i mężczyzn nie zmieniły się w istotny sposób od czasów epoki kamiennej. A to znaczy, że chłopcy ciągle rodzą się z kodem genetycznym myśliwych i ciągle chcą się do tej roli przygotowywać.
Autorka „Toksycznego dzieciństwa” posunęła się nawet dalej. Wysnuła hipotezę, że coraz częściej diagnozowane ADHD może również mieć źródło w braku ruchu, ukrócaniu chłopięcej swobody i niesforności.
– Miejscem moich nieustannych wędrówek i zabaw był las – mówi aktor Paweł Małaszyński. – Wychowywałem się w Białymstoku na blokowisku, ale las był tuż obok. Tam spędziłem najmilsze chwile. Budowaliśmy szałasy, robiliśmy łuki, organizowaliśmy podchody. Bez tego nie wyobrażam sobie swojego dzieciństwa. Dla nas to była puszcza. Dzika, nieoswojona. Codziennie coś w niej odkrywaliśmy. A teraz boli mnie serce, bo ten las powoli wycinają i budują tam domki jednorodzinne.
Syn Pawła Małaszyńskiego jest jeszcze za mały – ma dopiero cztery lata – by wypuszczać się na samodzielne wyprawy. – Na razie nie spuszczam go z oka – mówi aktor.
– Ale gdy podrośnie i będzie chciał podbijać świat, pomogę mu w tym.
Komputer zamiast puszczy
Ale czy będzie chciał? Czy dzisiejsi 8-, 12-latkowie mają jeszcze potrzebę eksplorowania świata?
– Ja sam spędzałem dzieciństwo na przedmieściach Lublina – wspomina Krzysztof Cugowski. – Okolica wymarzona dla chłopięcych wypraw. Zdziczałe sady, opustoszałe obory. Mogłem chodzić, gdzie chciałem, biłem się z chłopakami. Rodzice się za bardzo nade mną nie trzęśli, mimo że byłem jedynakiem. Mojego 10-letniego syna Krzysia muszę niemal siłą wypychać z domu, by trochę pobiegał. Owszem, bawi się ze swoimi kolegami, ale woli komputer, choć czas na gry ma ściśle wydzielony.
– Na zmianę świata organizm też odpowiada zmianą – zauważa profesor Roch Sulima, autor książki, „Antropologia codzienności”. – Potrzebę odkrywania imitujemy w sztuczny sposób, tworząc komputerowe światy, oglądając kreskówki. Doświadczenie zdobywamy na „modelach”, bohaterowie walczą za nas. Pytanie tylko, czy to wystarczy.
Psycholog Tomasz Srebrnicki nie umie przewidzieć skutków, ale jest pełen obaw. Chłopcy wychowywani głównie przez kobiety, izolowani przed „złym” środowiskiem mogą cierpieć w przyszłości na stany lękowe. Zwyczajnie bać się zmagania ze światem.
– Jeśli funkcjonuje się wyłącznie w środowisku, które ma atesty i certyfikaty bezpieczeństwa, jest bezpieczne i poukładane, to w dorosłym życiu jazda bez trzymanki może być trudna – mówi doktor Tomasz Rakowski.
Profesor Sulima jest optymistą. Według niego, odpowiedzią na te zmiany mogą być choćby popularne obozy survivalowe, na których można do woli się brudzić, odkrywać, mierzyć z samym sobą. – Mój 8-letni wnuk właśnie wrócił z Ameryki – opowiada profesor Sulima. – Był tam trzy tygodnie, ale nie zwiedzał Nowego Jorku. Rodzice przygotowali dla niego „dziką” wyprawę. Musieli uważać na grzechotniki, niedźwiedzie, ostrożnie stąpać po ziemi, bo gejzer groził wybuchem, wspinać się bez zabezpieczeń po stromej skale na zawieszonej drabince sznurowej. Wrócił odmieniony. Ale w domu znów musi być przede wszystkim grzeczny, sprzątać swój pokój, składać ubrania.
Nie trzeba jednak od razu wyprawy na inny kontynent, żeby zaspokoić naturalną chęć przygody. Wystarczy zorganizować synowi biwak w lesie, zabawę w Indian, nocne podchody. I mieć świadomość, że podarte spodnie, ubłocone buty czy nawet rozcięta brew to nie powód do rodzicielskiej frustracji. To tylko normalny etap przemiany chłopca w mężczyznę.
Sonia Ross
Aplikacja eprzasnysz.pl
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Komentarze opinie