Reklama

65 rocznica Powstania Warszawskiego

30/07/2009 22:57
Takiego losu nie miało żadne polskie pokolenie. Jednak ci, którym udało się przeżyć, dzielą się wstrząsającymi wspomnieniami po to by zostawić ślad po tysiącach ludzi zamordowanych w bestialski sposób. Dziś o 17.00 włączone zostaną syreny alarmowe w Przasnyszu, aby uczcić 65 rocznicę wybuchu Powstania Wrszawskiego.


Oto fragment szokujących wspomnień Wandy Lurie zamieszony w Rzeczopsolitej:

z trojgiem dzieci i w ciąży
Przebywałam w piwnicy domu z trojgiem dzieci w wieku lat 11; 6; 3,5 i sama będąc w ostatnim miesiącu ciąży. Wkroczyli żandarmi niemieccy oraz Ukraińcy, wzywając ludność do natychmiastowego opuszczenia domu. Nie mając przy sobie męża, który nie powrócił z miasta, ociągałam się. Miałam nadzieję, że pozwolą mi zostać. Musiałam jednak opuścić dom.

Zaprowadzono nas pod fabrykę Ursus gdzie gromadzono mieszkańców. Przed bramą czekaliśmy około godziny, a za bramą słychać było strzał, błagania i jęki ludzi. Do wnętrza wpuszczano po około 100 osób. Nie mieliśmy wątpliwości, że na terenie fabryki zabijają, nie wiedzieliśmy, czy wszystkich.

kobiety w ciąży przecież nie zabiją
Trzymałam się z tyłu w nadziei, że kobiety w ciąży przecież nie zabiją. Po wejściu zobaczyłam zwały trupów do wysokości jednego metra rozpoznałam wśród nich swoich sąsiadów i znajomych. Ukraińcy i żandarmi ustawiali nas czwórkami, również dużo dzieci 10-12 lat, często bez rodziców. Jedną bezwladną staruszkę przez całą drogę niósł na plecach zięć, obok szła jej córka z dwojgiem dzieci 4 i 7 lat. Trupy leżały na prawo i lewo w różnych pozycjach.

płacz i modlitwa
Gdy doszliśmy na miejsce leżały już tam trupy. Gdy pierwsza czwórka dochodziła do miejsca, gdzie leżały trupy, strzelali Niemcy i Ukraińcy w kark od tyłu. Zabici padali, podchodziła następna czwórka, by tak samo zginąć. Bezwładną staruszkę zabito na plecach zięcia, on także zginął. Przy ustawianiu ludzie krzyczeli, błagali lub modlili się. Ja byłam w ostatniej czwórce. Błagałam otaczających nas Ukraińców, by ratowali nasze dzieci i mnie, któryś z nich zapytał, czy mogę się wykupić. Dałam mu trzy złote pierścienie. Zabrawszy to, chciał mnie wyprowadzić, jednak Niemiec - oficer żandarm, który to zauważył, nie pozwolił i kazał dołączyć do grupy przeznaczonej na rozstrzelanie.

trzymając za rączki
Podeszłam więc w ostatniej czwórce razem z trojgiem dzieci do miejsca egzekucji, trzymając prawą ręką dwie rączki młodszych dzieci, lewą - rączkę starszego syna. Dzieci szły płacząc i modląc się. Starszy, widząc zabitych wołał, że i nas zabiją. W pewnym momencie Ukrainiec stojący za nami strzelił najstarszemu synkowi w tył głowy, następne strzały ugodziły młodsze dzieci i mnie. Przewróciłam się na prawy bok. Strzał oddany do mnie nie był śmiertelny. Kula trafiła w kark z lewej strony i przeszła przez lewy policzek. Dostałam krwotok ciążowy. Wraz z kulą wyplułam kilka zębów. Byłam jednak przytomna i leżąc wśród trupów widziałam prawie wszystko, co się działo dokoła. Obserwowałam dalsze egzekucje. Wprowadzono nową partie mężczyzn, których trupy padały na mnie. Przywaliły mnie około cztery trupy. wprowadzono dalszą partię kobiet i dzieci - i tak grupa za grupą rozstrzeliwano do późnego wieczora.

trzeciego dnia
Później oprawcy chodzili po trupach, dobijali żyjących i rabowali kosztowności. W czasie tych okropnych czynności pili wódkę, śpiewali wesołe piosenki, śmieli się. Do mężczyzny, który jeszcze żył i leżał obok, Niemcy oddali pięć strzałów, które raniły mi nogę. Leżałam tak w kałuży krwi, przyciśnięta trupami. Myślałam tylko o śmierci, jak długo będę się jeszcze męczyć. W nocy zepchnęłam martwe ciała leżące na mnie.

Następnego dnia egzekucje ustały. Leżałam tak trzy dni, kiedy poczułam, że dziecko którego oczekiwałam, żyje. To dodało mi energii i podsunęło myśl o ratunku. Próbując wstać, kilka razy dostałam torsji i zawrotu głowy. Wreszcie na czworakach przeczołgałam się po trupach do muru. Wszędzie leżały trupy, na wysokość co najmniej mojego zrostu i to na całym podwórzu. Odniosłam wrażenie, że mogło tam być ponad 6000 zabitych.

Po długim czasie szukania odnalazłam żywego człowieka - Zofię Staworzyńską, z którą szukałyśmy wyjścia z terenu fabryki, ryzykując życie. Po wyjściu z terenu fabryki zobaczyli nas Ukraińcy, którzy nas zatrzymali i popędzili w kierunku Woli, zabierając po drodze coraz więcej osób. Trafiliśmy do kościoła św. Wojciecha przy ul. Wolskiej. Kościół był już zapełniony ludnością Warszawy z różnych dzielnic. Leżałam przez parę dni przy głównym ołtarzu. Żadnej pomocy nie udzielono. Jedynie współtowarzysze niedoli podali mi tylko trochę wody. po dwóch dniach zostałam przewieziona furmanką do obozu przejściowego w Pruszkowie, stąd do szpitali w Komorowie i Leśnej Podkowie.

Aplikacja eprzasnysz.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ePrzasnysz.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do