Marek OpiołaDziś obchodzimy 72. rocznicę agresji sowieckiej na Polskę. W nocy z 17 na 18 września 1939 roku zakończyła się krótka historia dwóch dekad niepodległości Rzeczypospolitej. Od tamtych tragicznych godzin przez następne pół wieku najważniejsze decyzje dotyczące Polski podejmowały już obce mocarstwa.
Zgodnie z paktem Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia nasz kraj został podzielny między Związek Sowiecki i Niemcy. Rosjanie postanowili za wszelką cenę zlikwidować Polaków, którzy zamieszkiwali kontrolowane przez nich terytoria II Rzeczypospolitej, by w przyszłości nie dopuścić do odrodzenia państwa polskiego na wschodzie. Z tego względu wywozili Polaków w głąb swojego kraju oraz prowadzili masowe akcje deportacyjne do Niemiec. Według aktualnych szacunków przynajmniej półtora miliona obywateli Polski trafiło do obozów pracy, z których większość nie wróciła. Na zachodzie Niemcy zaś systematycznie budowali kolonię, z której wywozili żywność, wyposażenie fabryk, dobra kultury i w której zmuszali obywateli polskich do niewolniczej pracy. Niedługo później zmienili Polskę w gigantyczny obóz zagłady, w którym wymordowano prawie trzy miliony istnień ludzkich.
Nie ma żadnych wątpliwości, że nasz kraj, niezależnie od regionu, ucierpiał w czasie II wojny światowej bardziej niż jakikolwiek inny, który znalazł się pod okupacją. W tym kontekście znamienne są słowa ówczesnego premiera Wielkiej Brytanii, który powiedział, że „Każdego dnia niemieckie plutony egzekucyjne działają w wielu krajach. W poniedziałki rozstrzeliwują Holendrów, we wtorki Norwegów, w środy Francuzi i Belgowie stają pod ścianą, w czwartki cierpią Czesi… Natomiast Polacy cierpią każdego dnia”. Jeśli chodzi o skalę i brutalność represji, Polacy nie widzieli większej różnicy między Niemcami i Rosjanami. Rzezie NKWD dokonywane po sowieckiej stronie nowej granicy były nawet bardziej przerażające, by wspomnieć tylko los 10 tysięcy polskich oficerów wziętych do niewoli w 1939 roku.
Wielkość katastrofy, którą był dla Polski wrzesień 1939 roku do dziś każe się zastanawiać, czy to, co się zdarzyło było nieuniknione i czy polską politykę obronną można było prowadzić inaczej, tak by przygotować kraj do przewidywanego od połowy lat 30. konfliktu?
W tym miejscu warto przytoczyć interesującą wypowiedź jednego ze spadkobierców II Rzeczpospolitej, Jerzego Giedroycia zapytanego o to, co według niego uczyniłby w 1939 roku Józef Piłsudski gdyby żył: „To znaczy, Piłsudski nie zadowoliłby się traktatem przyjaźni polsko-angielskiej i starałby się maksymalnie grać na zwłokę. Tym bardziej, że (…) 1940 rok to był krytyczny moment dla inwestycji wojska itd. Było cały szereg rzeczy już zaprogramowanych, które miały być realizowane w 1940 roku. (…) No, nie wiem, ale tu jestem przekonany, że wówczas wyglądałoby to całkiem inaczej”. Redaktor „Kultury” odkrywa przed nami zaskakującą możliwość rozwoju zdarzeń¬¬. Gdyby Polska nie opierała kwestii swojego bezpieczeństwa jedynie na zawartych sojuszach, a także bardziej zdecydowanie inwestowała w rozwój własnego potencjału odstraszającego, sprawy w ówczesnej Europie mogłyby się potoczyć w znaczenie korzystniejszy dla nas sposób.
Czas, który upłynął od II wojny światowej zmienił w Europie bardzo wiele. Wiele ówczesnych problemów może dla naszego pokolenia wydawać się niezrozumiała. Wiele spraw, które dotyczą zagadnień obronność wydaje się wręcz anachroniczna. Gdy przyjrzeć się jednak uważniej zasadniczym interesom i stosunkom sił panującym w naszej części świata można stwierdzić, że obecna epoka w relacjach międzynarodowych prezentuje wiele zasadniczych podobieństw do tej sprzed ponad 70 lat.
Wiele mówiąca w tej kwestii wypowiedź padła z ust fińskiego ministra obrony w latach 2007-2011. Otóż Jyri Häkämies stwierdził wprost, że „Trzy podstawowe wyzwania dla bezpieczeństwa Finlandii w dzisiejszych czasach, to Rosja, Rosja i jeszcze raz Rosja. I nie tylko dla Finlandii, ale dla nas wszystkich”. I choć powyższe słowa uznano na arenie międzynarodowej za kontrowersyjne, to nikt nie podważył ich prawdziwości.
Nie tylko Finlandia wyraża zaniepokojenie znacznym wzrostem rosyjskich nakładów na rozbudowę potęgi wojskowej w programie na lata 2006-2015. Innym państwem naszego regionu, które artykułuje troskę w tym zakresie jest Turcja, która zdając sobie sprawę ze swego „brzegowego” położenia wobec euroazjatyckich kompleksów bezpieczeństwa oraz niepewnego, kaukaskiego buforu lądowego, który dzieli ją od Federacji Rosyjskiej, przeznacza ponad cztery procent swojego dochodu narodowego na budowę dużej i nowoczesnej armii. Przypomnę w tym miejscu, że średnia światowa to 2,1 %. Dzięki temu Turcja - ze względu na swą wielkość i relatywną słabość bezpośrednich sąsiadów - jest uważana za państwo, które w najbliższym czasie może przyjąć rolę regionalnego lidera bezpieczeństwa.
To przykłady zaledwie dwóch bliskich nam geograficznie państw, które jasno wyrażają swoje interesy, wskazują zagrożenia oraz samodzielnie – poza zawiązanymi sojuszami – dbają o rozwój i wielkość swoich armii. Kończąc niniejszy artykuł nieuchronnie nasuwa się pytanie o współczesną polską politykę obronną. Czy jest ona prowadzona równie roztropnie jak ta fińska i turecka? Czy na pewno chcemy, aby w przypadku wystąpienia zagrożenia nasza armia okazała się za mała, a na realizację niezbędnych inwestycji z powodu cięć budżetowych zabrakło nam roku? Marek Opioła W Sejmie VI kadencji zasiada w Komisji Obrony Narodowej, Komisji ds. Służb Specjalnych oraz pełni funkcję wiceprzewodniczący polskiej delegacji do Zgromadzenia Parlamentarnego NATO. Ściśle współpracował z Kancelarią Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego w zakresie bezpieczeństwa państwa w dobie terroryzmu.
Aplikacja eprzasnysz.pl
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Komentarze opinie