Reklama

Buzek zamiast polityki

23/06/2009 14:03
Ostatnio przez media przetoczyła się fala spekulacji, czy Lech Kaczyński podpisze ratyfikację traktatu lizbońskiego w celu ułatwienia wyboru Jerzego Buska na przewodniczącego parlamentu europejskiego. Sygnał do tych spekulacji dała była szefowa prezydenckiego gabinetu  pani Jakubiak twierdząc, że prezydent ma asa w rękawie, który przesądzi o wyborze Buzka. Później  zaś prasa spekulowała powołując się na różnych anonimowych współpracowników prezydenta o prawdopodobieństwie takiego kroku. Z początku nie chciało mi się wierzyć, że  takie działania są w ogóle możliwe, ale  rozwój sytuacji, a zwłaszcza możliwe spotkanie prezydenta z premierem Irlandii wskazuje, że jest to poważnie rozpatrywany wariant. W ten sposób Lech Kaczyński miałby przyczynić się do „sukcesu” jakim byłby wybór polskiego przewodniczącego  tej  po Komisji Europejskiej, najbardziej prestiżowej instytucji unijnej.  Dla prezydenckich spin doktorów taki ruch byłby , przynajmniej częściowym  zneutralizowaniem sukcesu Tuska i tym samym pokazaniem bardziej koncyliacyjnej twarzy samego prezydenta.

Problem w tym, że batalia o stanowisko dla Buska i ewentualnie Cimoszewicza, to nie żadna polityka europejska, a przedbiegi w kampanii prezydenckiej, w której Tusk chce się pochwalić skutecznością w  polityce europejskiej. A w przypadku Cimoszewicza, także wyeliminowaniem ewentualnego konkurenta na swej lewej flance.  Ale problem jest jeszcze bardziej poważy. Otóż Polska w rzeczywistości nie prowadzi żadnej polityki europejskiej. Ostatnia kampania do parlamentu europejskiego nie była debatą, czy sporem o jej kształt. Była debatą na tematy zastępcze, czy zupełnie drugorzędne i to nie tylko ze strony Platformy, ale i pozostałych partii parlamentarnych a zwłaszcza PISu. Dla tej ostatniej te wybory miały być swoistym referendum nad rządami Tuska, pokazaniem „żółtej kartki”. Zaś dla PO , potwierdzeniem dotychczasowej jej polityki.

Właściwie w polskiej polityce europejskiej  mamy do czynienia z kontynuacją polityki dostosowania, realizowanej pomimo już ponad pięcioletniego członkostwa w Unii. Tą koncepcję jasno sformułował Donald Tusk twierdząc, że  Polska ma być  prymusem Europy, co w praktyce oznacza wyprzedzać w realizacji postulaty największych państw Unii, a zwłaszcza Niemiec. Stąd pośpiech w ratyfikacji traktatu lizbońskiego i wspieranie  europejskiej polityki naszego zachodniego sąsiada. Niestety koncepcja PISu, pomimo retorycznego sprzeciwu wobec polityki dostosowywania się do oczekiwań naszego zachodniego sąsiada, w praktyce jest równie kapitulancka.  Zgoda bowiem na traktat lizboński ze strony prezydenta i PISu oznacza traktatowe zaakceptowanie dominującej pozycji Niemiec w strukturach unijnych. Bowiem ten traktat radykalnie redukuje siłę naszego głosu w Radzie Europejskiej. Gdy według traktatu nicejskiego wartość polskiego głosu jest równa 93% wartości głosu niemieckiego, to w przypadku traktatu lizbońskiego spada ona do pziomu48%.  . Lech Kaczyński, polski negocjator tego traktatu okazał się najbardziej proniemieckim politykiem w najnowszej historii Polski, bowiem żaden polityk nie zgodził się dobrowolnie na tak duże wzmocnienie  pozycji naszego zachodniego sąsiada naszym kosztem. Pis, aby ukryć przed opinią publiczną,  tą największą klęskę polityczną od czasu upadku komunizmu ogłosił ją wielkim „sukcesem”, a media lojalnie zachwalały ten pisowski wkład w politykę białej flagi.

W tej sytuacji  wynik irlandzkiego referendum był niespodziewanym sukcesem Polski, pozwalał on bowiem zachować dla Polski korzystne rozwiązania nicejskie. Jednak polscy politycy, zarówno prezydent i premier zamiast ogłosić , zgodnie z prawem europejskim wymagającym jednomyślności w przyjmowaniu traktatów, wygaśnięcie procesu ratyfikacyjnego i tym samym ogłoszenie ostatecznego odrzucenia traktatu lizbońskiego, zgodzili się na  kontynuowanie , polityki wywierania międzynarodowych nacisków na zmianę stanowiska irlandzkiego. Polityka ta bowiem  prowadzi do groźnej dla Polski, redefinicji zasady jednomyślności , wedle której sprzeciw poszczególnych państw w kwestiach wymagających jednomyślności nie oznacza  odrzucenia danego rozwiązania, ale legitymuje politykę zmuszania do zmiany decyzji. Jest to wprowadzenie ususu prawnego do  nie tylko do wywierania nacisków na zmianę polityki mniejszych państw, ale jest praktycznym wyrazem budowy struktury hegemonialnej w ramach Unii. I jest to drugi, tym razem prawnie zdefiniowany ,  charakterystyczny rys  Unii wedle traktatu lizbońskiego.

Deklaracje prezydenta, że podpisze traktat po zmianie  po zaakceptowaniu przez Irlandie, w praktyce jest także naciskiem na to państwo, aby zmieniło swoją decyzję . Zachowanie prezydenta , w świetle składanych deklaracji, rzeczywiście jest niezrozumiałe dla opinii publicznej. Skoro traktat był „sukcesem”, to dlaczego prezydent powstrzymuje się z ostatecznym podpisem. Ale prezydent w przeciwieństwie do niedoinformowanej opinii publicznej, zna doskonale wartość tego traktatu i wie, jak jego wprowadzenie pogorszy nasze możliwości działania w ramach Unii Europejskiej. Dlatego przecieki mówiące o możliwości podpisu, byłyby próbą wyjścia z niezręcznej sytuacji medialnej, byłyby próbą zyskania pewnego uznania za pomoc w przeforsowaniu Buska na przewodniczącego parlamentu, ale byłyby także działaniem ostatecznie zamykającym jakiekolwiek  możliwości odrzucenia, a przynajmniej odroczenia wejścia w życie tego skrajnie dla Polski niekorzystnego traktatu. To wszystko pokazuje, że nie obrona polskich racji, a jedynie względy wyborcze decydują o tak zasadniczych sprawach dla przyszłości naszego kraju, jak ratyfikacja traktatu lizbońskiego. Prezydent dla poprawienia swojego wizerunku gotów jest ostatecznie zrezygnować z prób poprawienia naszej sytuacji, sytuacji w którą swą nieumiejętnością negocjacyjną nas wprowadził.

Postulat Buzka na przewodniczącego europarlamentu, czy Cimoszewicza na przewodniczącego Rady Europy to atrapa  polskiej polityki europejskiej. Bowiem Polska nie stawia w swej europejskiej polityce spraw naprawdę dla nas ważnych. Nie mówię tu już o odrzuceniu traktatu lizbońskiego, co ma zasadnicze znaczenie dla naszych  przyszłych możliwości w Unii, ale także o innych konkretnych postulatów, jak choćby postulat wyrównania  dopłat dla rolników, o którym w ślad za Prawicą Rzeczpospolitej mówili wszyscy w czasie ostatniej kampanii europejskiej. Ale ani prezydent, ani premier, ani współrządzący PSL nie podniósł tej sprawy na ostatnim szczycie unijnym. A skoro zmienia się warunki naszego członkostwa, w postaci osłabienia naszej pozycji, to dlaczego nie można zmienić warunków finansowania polskiego rolnictwa, zwłaszcza dziś w warunkach kryzysu. Te dodatkowe pieniądze poprawiłyby nie tylko sytuację rolników, ale zwiększyłby pojemność polskiego rynku, tak ważną w minimalizowaniu kosztów kryzysu. Ale kampania się skończyła, wyborcy zagłosowali, a politycy dominujących partii slogany wyborcze traktują jak wyborczą sieć, a nie zobowiązanie społeczne. Pseudopolityka nadal   kwitnie w wydaniu dominujących sił politycznych. Zaś Buzek  jako przewodniczący parlamentu europejskiego ma osłodzić Polakom  brak  polityki europejskiej z prawdziwego zdarzenia.


Marian Piłka

Aplikacja eprzasnysz.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    (-__-) - niezalogowany 2009-07-13 12:10:05

    Marian - BuZka!! nie BuSka!

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    fan - niezalogowany 2009-07-06 20:01:13

    to problemy naszych Okupantów

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ePrzasnysz.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do